25 września 2014

Lordzie Caterham! Zostań moim ojcem! - czyli recenzję

Tak zostałam burżujem. Na pięć sekund. Linkacz
Ktoś na sali za mną się stęsknił? Rączki w górę, proszę! Cudotwórca zlitował się nad biednym zwierzątkiem i dał mu możliwości zdania wszystkiego. Tak. Nieprawdopodobne, ale udało się w końcu. Jeszcze tylko bieganina z indeksami... Zawsze mogło być gorzej. Poza tym mam hajs w portfelu, więc żyć będę. Przez jakiś czas. Jednak niem ma co się zbytecznie martwić. Tak naprawdę to przejmuję się przez całe życie, więc co to za różnica. Tak było.

Od poniedziałku zaczynam drugi rok mojego szczytnego studiowania. Za to we wtorek mam angielski... Nawet nie macie pojęcia jak skacze z tego powodu z radości, poważnie boję się. W domowym ognisku bez zmian na froncie. Czasem się kłócą, ale jeszcze się nie zabijają, szczególnie mnie, bo posprzątałam pokój. Pomijam, ze przed chwilą wyniosłam puste PETy. W sumie jedynie co to mój osobisty moher chciał wymusić przeprosiny. Nie martw cie się, jako typowy buntownik nie dałam się zwieść propagandzie godzenia się z lewactwem! O mnie to tyle. Chyba.

Przeczytałam dwie książki i przychodzę wam o nich trochę pomruczeć o nich, niekoniecznie dobrze o każdej.

Zacznijmy zatem od początku (czyt. od tej pierwszej). Historia zabrania tomiszcza, które miało w moim założeniu nim nie być, jest niebywale krótka. Przyciągnęła mnie okładka, krótka recenzja z tyłu i klasycznie pierwsza strona. "Zdradziecki Plan" zaczarował mnie i przyciągnął mój wzrok. Mimo, że nie narzekam na jakoś moich oczu, to rozczarowałam się nieco utworem. Ponad czterysta stron opowiada osobliwą powieść o najemniku i jego kumplu złodzieju, którzy walczą z imperium w ich własnym zamku. Czytać skończyłam dwa dni temu(?), a szczerze mówiąc nie pamiętam co się tam działo... Autor, Micheal J. Sullivan, robi sporo błędów. Szczególnym zarzutem jest fakt, że brak mu umiejętności budowania napięcia. Czasami przechodzi w straszną monotonie. Tak. Dobrze napisałam. Oskarżam go za co go głównie chwalą... Czytelnik wcale nie zostaje zaskoczony okryciami bohatera w danej chwili, jeśli kilka rozdziałów wcześniej przeczytał plan, który stworzył w swoim umyśle łotr. No ludzie, kto się na to nabierze? Ja nie, zdecydowanie. Opisy są krótkie i tu plusik, bo jak się pan Micheal zaczyna rozwlekać to koniec, kiła mogiła. Jakby nie miał co napisać. Co do dialogów to bywa różnie. Często są nawet zabawne, ale również nie rzadko można odczuć wymuszenie... To samo tyczy się reakcji w trakcie. Naprawdę brakuję elementu zaskoczenia. Niektóre motywy wyświechtane np. mord ukochanej to mi wszystko jedno i was wszystkich wymorduję. Nieco niesmacznie się zrobiło. Jeszcze wbije szpileczkę za powtarzanie, tych samych wydarzeń z różnego punktu widzenia. Na moje oko powinno to mieć jakieś znaczenie dla wydarzeń dziejących teraz. Tu tego prawie nie widzę. podsumowując: książka jest okej, ale dupy nie urywa (jestem tak bezczelna, że użyję tegoż słowa). Dodam jeszcze na dodatek, że jest to piąty tom z sześciu z cyklu Odkrycia Riryrii.

Wczoraj za to miałam okazje zmierzyć się z klasyką gatunku kryminałów. Na osłodę dodam, że to mój pierwszy raz z Agatą Christie. Sięgnięcie po "Tajemnica Siedmiu Zegarów" naprawdę była przypadkowa. Po rozczarowaniu półką z horrorami i fantastyką, moja łapka wylądowała właśnie na ponad dwustu sześćdziesięciu stronach doskonałej rozrywki. Początek jest lekki, skupia się wokół drobnych problemów młodzieży ze wstawanie. Szczególnie tyczy się to pewnego Geralda, który jest wstanie spać, aż do dwunastej (i to nie w nocy...) co kuje w oko wszystkich mieszkańców. Obecni koledzy i koleżanki wpadają na pomysł wyrządzeniu doskonałego żartu śpiochowi. W nocy podkładają osiem budzików, które mają panicza rozbudzić. Wszystko przebiega zgodnie z planem, dopóki nie okazję się, że Gerry nawet po dwunastej nie zwlekł się z łóżka, a budziki swoją symfonie rozpoczęły od szóstej. Sprawa jest niepokojąca, ktoś idzie sprawdzić co się dzieje się z chłopakiem. Okazuję, że nie żyję... Czy wrzeszczące budziki wystraszyły człowieka na śmierć? Utwór wciąga. Akcja idzie sprawnie, bez żadnych zakłóceń, ale nie jest też za szybko.  Czasami mi brakowało dłużysz opisów, chociażby tych wyjaśniających, a może po prostu tak się pisze kryminały? Zostawiając puste pole czytelnik zastanawia się nad trylionami odpowiedzi na pytania, a każdy kolejny rozdział czy szczegół dodaje ich co raz więcej, ale szczęśliwie nic nie jest zagmatwane, Autorka nie gubi się w swoich zeznaniach, jedynie z czym miałam problem to nie mogłam na początku zrozumieć kto jest kim i jak związany, ale to przez zasady panujące w Anglii. Zakończenie jest naprawdę zaskakujące i niejeden otworzy swoje usta ze zdziwienia, kiedy już zrozumie cały rzeczywisty ciąg wydarzeń. Na zakończenie powiem, że jest tyle postaci, w których można przebierać, aby znaleźć już tą ulubioną. Ja już swoją mam. Lordzie Caterham, kłaniam się nisko i  całym moim szacunkiem jakie do ciebie posiadam.

Do przeczytania zostało mi jedna książka, o której na pewno napiszę w następnym poście!
To by było na tyle.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia