12 października 2014

I don't hear you

"Masz rubiny w rękawie" Kurde blaszka, a myślałam, że w oczach.
Przeróbka wycinku z mangi
Czas jak zwykle zapierdala, nie spoglądając za siebie. "Czarny Tydzień" idealnie się wkomponuje się z ostatnich wydarzeń w moim żywocie. Chociaż słówko krwawy też by świetnie współgrało. Oprócz tego mam dwie recenzję. A teraz na pocieszenie powiecie mi, że mnie kochacie? Nie ma co się łudzić. Taaa. Las rąk.

Przejdźmy do życiowych smętków tego tygodnia.

Poniedziałek. W sumie nic strasznego. Wykład o 14.30. Nudny jak flaki z olejem, a moja grupa nie przyszła. Wcale im się nie dziwie. Po wpisaniu na listę siebie i paru osób, zmyłam się z prędkością światła. Cóż z tego jak mi autobus spod nosa zwiał.

Wtorek. Dobry Jeżu. Znów na styk przybyłam na autobus mimo, że śpieszyłam się. Po klasycznym marnotrawieniu czasu z kubkiem gorącego kakaa, przesiadłam się do limuzyny do Katowic. Rozczarowałam się brakiem miejsc siedzących o tej porze (byłam 5.58 jak odjeżdżałam), a ja z dwoma torbami i kubkiem. Ok. Przeżyje. Oparłam się grzecznie o rurkę na tzw. kole w autobusie (tam był ten przegub, no wiecie) grzecznie, już nieco przysypiając. Coś, a raczej ktoś nie dawał mi spokoju swoim zachowaniem. Mężczyzna, do którego stałam bokiem, wiercił się jakby miał owsiki w wiadomej lokalizacji swojego ciała. Ciągle bawił się telefonem. Zachowywał się jakby pierwszy raz smartfona na oczy widział. Wypinał kable od słuchawek i takie tam. Pod koniec podróży włączył aparat. Niestety nie, żeby cyknąć selfie, ale wprost na moje łydki... Facet jeszcze nieumiejętnie zasłonił ekran, żebym nie widziała co robi. Nie wpadł na to, że jest coś takiego jak dźwięk robionego zdjęcia. Był tak głośny, że usłyszeli go zapewne wszyscy, może nawet przebudził co poniektórych z letargu. Moja reakcja? Zaskoczenie. Gniew i itp. Jednak nic nie zrobiłam. Po prostu nie czułam się na siłach, aby wylać resztki już zimnego kakaa na zanikające owłosienie jego głowy... Na zajęciach w szpitalu było ok. I znów autobus mi uciekł...

Środa. Jedno słowo. Okres

Czwartek. Początek był miły. Małe I śniadanie. II śniadanie - przypalony omlet (tak się kończy kombinowanie z dwoma przepisami...), zupa. 15.30 wykład z Chirurgii, na który mogłam nie przychodzić... Poza tym początek choroby. Przynajmniej pizza była.

Piątek. Zostaję w domu. Budzę się przez trzaski w rurach. Szukam źródła hałasu. Brak. Idę do kuchni i zaglądam do lodówki. Światła nie ma. Walczę z "S". Zwarcie. Potem potoczyło się szybko. Dzwonie do taty. Piec. Licznik nie działa. Konsekwencję? Piec się spalił, rury popękały i adio ciepło wodo.

Sobota. Lenistwo. Naprawiony piec. Wrzaski. Lista pretensji. Norma.

Niedziela. Nikt nie woła na śniadanie i kotlet wieprzowy... A chora wciąż...

Podsumowując. Ja i moje problemy trzeciego świata.

Książki, książki i jeszcze raz książki.

"Kot wśród gołębi" - uważam, że jak na razie za najsłabszy z przeczytanych, przeze mnie kryminałów, co nie oznacza, że najgorszy... Wszystko zaczyna się od słynnej szkoły w Londynie. Zagadki nie da się rozwiązać od razu. Nic się ze sobą nie łączy. Ktoś pomija szczegóły, ale czytelnikowi też nie jest dane usłyszeć o co chodzi i wije się wśród intryg i kamieni. W tym tworze zabrakło mi humoru i w sumie to jest moje jedyne zastrzeżenie. Polecam przeczytać dla tych, którzy lubią intrygi, zaskakujące odkrycia, ale pozbawione dowcipu.

"Mężczyzna w brązowym garniturze" - najśmieszniejsza z trzech przeczytanych książek, autorstwa Agaty Christie. Wyobraźcie sobie dziewczyn, która po śmierci ojca szuka wymarzonej przygody i ona sama ją znajduję. Tu nic nie jest takie jakie powinno być na pierwszy rzut oka. Pojawiają się absurdy, nieporozumienia, intrygi, sprytne kobiety, narwani mężczyźni, którzy ciągle się oświadczają i bywają nieco zazdrośni. Dajcie się porwać do Afryki!

Kończąc, znów pochwyciłam dwie książki całkiem przypadkiem. Jedną o wampirach, autorstwa Anny Rice. Druga dziwną... Poza tym dorwałam się do audiobooka "Narrenturm". Szykuję się szampańska zabawa!

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia