6 marca 2016

Danse macabre

Linkacz
Na początek napisze, że jeśli jesteś Czytelniku radykałem religijnym i nie dopuszczasz do siebie myśli "Boga nie ma", to ta notka może wywołać wymioty, złość i ból dupy. Serdecznie ostrzegam. Dla waszego dobra. Osoby wrażliwe na tematykę śmierci, również nie polecam tej notki dla nich.

Nie ma co kryć, śmierć towarzysz nam od początku. Nawet dziecko w łonie matki jest ciągle zagrożone, bo zawsze istnieje szansa, że nie zobaczyć nigdy świata na własne oczy. Zaś łatwo umrzeć. Wręcz za łatwo. Można nas zabić, sami się zabijamy. Na różne sposoby, te łagodniejsze czy szybkie, bądź brutalne. Jednak nie ma to być rozprawa jak jest między ludźmi, rzucać statystykami czy nawet próbować doradzać. Nie, nie i nie! To będzie historia mojego tańca ze śmiercią, 

Tutaj muszę odsunąć racjonalność, bo nie byłoby możliwości opisać tych wydarzeń, nie odsuwając realizmu, a wsiąkając w zakamarki umysłu. Poza tym, kto normalny czyta o takich rzeczach?

Pierwsze, nie do końca świadome, ryzyko pożegnania się z tym światem był, bodajże w klasach od cztery do sześć szkoły podstawowej. Słoneczko ogrzewało ziemie, to pomyślałam, że wyprowadzenia psa na spacer to świetny pomysł. Dla mnie i dla niego. Przecież Szczekul spędził całe życie w kojcu, więc radość na widok otwieranej bramki, powinna go rozerwać od środka. Pytając o pozwolenie, tata wręcz bełkotliwie mi odpowiedział, a ja wyleciałam nim zdążył znów zamknąć powieki i przewrócić się na drugi bok. Plan był prosty, kolczatka ze smyczą i idziemy. Szkoda, że nie przewidziałam komplikacji w postaci oporu psa... Szczekul chciał oczywiście opuścić kojec, ale nie na moich warunkach. Machał ogonem zadowolony, do momentu zobaczenia i pobrzękiwania kolczatki. Siłą założyłam i wyprowadziłam jego futrzasty tyłek. No i się zaczęło bieganie, wyrywanie i uciekanie. Praktycznie zwiedziliśmy całą okolice w ten sposób. Osobiście skubańca przeklinałam w duchu. Zdeterminowany Szczekul, aby nie wracać do kojca, stwierdził, że przebiegnie przez drogę i tak mnie zgubił. Pies jak to pies, nie przewidział jednak, że powezmę wszystkie środki, czyli siłę swoich nóg, by go dorwać i doprowadzić z powrotem. Wbiegłam na jezdnie, a przed moim nosem wyjechała ogromna koparka z zakładu, obok domu. Gdyby nie moja moc w mięśniach, to byłabym tam od lat plamą rozjechaną przez ten potężny sprzęt. Nie żartuje, do dziś pamiętam jak przed oczami rysuje mi się żółte żelastwo, tuż obok mnie.

Potem zdarzały się o wiele mniejsze scenki rodzajowe, przypominające, że śmierć jest i otacza mnie oraz moją rodzinę, zabierając stopniowo kolejne osoby do siebie, w różny sposób. Moja babcia zginęła wypadku, gdzie rozpędzony samochód, rozjechał ją jak placek, a dziadek umarł z powodu choroby. Wtedy też polubiłam stypy. Co prawda wszyscy płaczą, ale nie trzeba tańczyć i być ubranym na kolorowo. Poza tym jest wódka i żarełko. Kiedy babcia szła w swoją ostatnią drogę, moja matka zauważyła, że nie płacze. Na moja twarz chyba wtedy nie wyrażała nic konkretnego. Za co mi się oberwało w kilku ostrych słowach. Tak po prawdzie to wydaje mi się, że moja rodzicielka nosi ten żal do mnie nadal. Jednak to nie tak, iż przyjęłam to na luzaku. Po prostu traktowałam to jako kolej rzeczy, coś naturalnego. Poco mam żałować cudzej śmierci. jak za swojej egzystencji miał dany osobnik wręcz chujowo? Dlatego narzuciłam sobie opanowanie i szłam dalej w pochodzie. 

Ileż to razy widziałam rozjechane zwierze na ulicy czy odrzucone jak śmieć na chodnik truchło, gdzie wnętrzności wyłażą na wierzch? Wiele rozjechanych kotów, psów, jeży, a nawet sarna i kuna poczęstowała beton swoją krwią. Jeśli to jest codzienność, to dlaczego  powinnam się bać? Tak nie boje się śmierci, bo ją spotkałam.

To wyjaśnia dlaczego wciąż jestem ateistą. W podstawówce wgłębiałam się w biblie, jak również byłam żywo zainteresowana religią, a także pojęciem Boga. Jednak przez pryzmat zadawanych pytań i braku odpowiedzi oraz tego jaki przykład daje mój osobisty moher, to zwątpiłam na początku gimnazjum. Może bym wróciła do wiary, gdyby nie druga klasa gimnazjum. A dokładnie mówiąc wypadek, który zdecydowanie pociągnął mnie bliżej grobu niż koparka. 

Dziwne jest to, że jak próbuje sobie przypomnieć datę to mam problem, ale to chyba był dwudziesty trzeci czy szósty listopada. Za to wryło mi się w mózg, fakt o zjedzeniu pączka z czekoladą i polewą również o tym samym smaku. Dlatego szlag mnie trafiał, kiedy sugerowano mi, iż zemdlałam, bo nie jadłam, a nigdy mi się to nie zdarzyło, a głodna nie byłam. Z grubsza historia przedstawia się tak, że po lekcjach mieliśmy kółko teatralne i w przerwie na oczekiwanie tej meczarni, jak to gimby, śmieszkowaliśmy. W trakcie przepychanki z kolegą, poleciałam w tył i tutaj kończy się mój film o tytule rzeczywistość.

Ciemność widzę, ciemność. A z tej kurtyny wyłoniła się kobieta. Blondynka. Ładna. Chociaż tak po prawdzie to nie widziałam jej oczu, a potem zawsze się zastanawiam jakiego są koloru, kiedy sobie o tym przypominam. Co najważniejsze było zimno. Bardzo dziwacznie zimno. Taki chłód, który nie ma znaczenia. Nie boli. Jest ulgą. To uczucie biło od rąk tej kobiety, bo chciała mnie przytulić. Im bliżej jej ciało było mojego, tym intensywniejsze było odczucie tej specyficznej zimnicy. W końcu nie zdążyła wziąć mnie w swoje ramiona, bo ktoś mnie wyrwał. A potem czarna kurtyna osunęła się w dół i pojawili się nauczyciele... Tak się skończyło moje najbliższe spotkanie z Panią Śmierć, bo nie mam wątpliwości, że to było jej uosobienie. Brak światełek i innych dupereli o jakich się opowiada, rozerwał mnie definitywnie z chrześcijaństwem raz na zawsze. 

Czas, który po tym nastąpił był najgorszy w moim życiu. Nawet nie mam ochoty wdrażać się w szczegóły, bo te są żenujące i szczeniackie, ale sama z tego wyszłam, a nie po cudzym grzbiecie. A wielu biedoatencjuszy z depresją tylko czeka jak garść ludzi posmęci nad ich nędznym losem. U mnie nie dość, że nikt nie wiedział, to jeszcze za pewne nie chciał. W sumie, bo poco? Zmieniać fakty? Niby jak? Zupełnie bezcelowe działania, prowadzące donikąd. 

Ludzie mają bardzo brzydką cechę. Boją się śmierci. Nie różnią się wiele od spłoszonej łani, na którą poluje stado wygłodniałych wilków. Potrafią się bronić za wszelką cenne. Koszty innego osobnika? Pff. Gówno wart, w przeciwieństwie do ich. Tak rozpoczyna się krwawa walka o przeżycie. Czy wtedy nie stajemy się zwykłymi zwierzętami?

Nie czuje strachu przed zejściem z tego świata. Ba, ja się uciesze, bo nie będę musiała słuchać ludzkich żalów. Brak ciążącego łańcucha o nazwie życie, u mnie nie istnieje, za to znakomita większość jest przykuta do skruszałej ściany. Pociągniesz mocniej, a się rozsypie. Odejście z tego świata jest jak zbawienie. Daje niepowtarzalny święty spokój. Nic nie ma tam znaczenia, bo nie ma nic. Tak już kończąc, to muszę przyznać, że moja śmierć jest bardzo ładna, a i jestem potworem.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia