20 października 2019

Nie wiem dlaczego oddycham




Szanowni Państwo, jeszcze egzystuje, chodź niezbyt wysokim poziomie.
Chciałabym poinformować, iż we Wrocławiu jest ciepło, słonecznie. Stwierdzam, że da się żyć.

Dawno mnie tu nie było. Jeśli ktoś chce wiedzieć, to nadal trzymam się postanowienia - studia skończę z sukcesem. Więc trwam, efekty takie sobie, ale mobilizacja większa niż za pierwszym razem. W końcu muszę kiedyś godnie zarabiać, za darmo nikt mi eleganckiej trumny nie zrobi.

Przez ten okres milczenia wydarzyły się dramaty. Kama (suczka) nie żyje. Zapewne wysiadły 
jej płuca, jako powikłanie choroby skóry. Leczeniem zajmowała się głównie moja mama i siostra, więc w sumie nie wiem co było przyczyną, raka wykluczono. Aksa za to ma zwyrodnienie kręgosłupa, związku z tym nie da jej się wykastrować i w każdej chwili może przestać chodzić.
Powiem szczerze, że nie mam ochoty oglądać już weterynarzy z tamtejszej lecznicy.
Jeszcze dodam słowo, że Kama zmarła w domu, w swoim koszyku. Pamiętam jak dawałam 
jej zastrzyki. Miała krwiak na krwiaku, nie było gdzie kuć. Raz mama pracowała i nikt z obecnych nie podjął się przytrzymać jej. Ugryzła mnie trzy razy, niezbyt bolesne, ale ostatni atak uświadomił mi, że weterynarz musi dokończyć podaż leku. Siostra mnie zbluzgała, że "nic nie potrafię", 
ale kurwa ja mam kuć ludzi, którzy generalnie nie chcą wbić we mnie swoich zębów z desperacji. Mimo wszystko walczyła. Kiedy wyjeżdżałam miałam jej podać lek. Pies praktycznie 
wcale nie zareagował. To był ostatni raz, kiedy widziałam Kamę, tydzień później opuściła ten świat.

Za to brat miał wypadki. W sumie pierwszy to była zwyczajna stłuczka parkingowa z zadrapaniami. Trzy dni temu miał kolejny. Tym, razem ciężarówka wymusiła pierwszeństwo na skrzyżowaniu. 
Nic mu się nie stało, za to samochód do kasacji. Ten samochód, który wyładowany moimi rzeczami przyjechał do Wrocławia, gdzie padł żart, że jeszcze chwila, a auto straci trzy razy na wartości 
przez przebieg. Chyba nie przekroczył.

Wczoraj tata miał urodziny, o których zapomniałam. Jest przeczulony na tym punkcie, mimo tego, 
że sam słabo pamięta daty narodzin własnych dzieci. I tak się czuje wina, bo jest w stresie,
chodź się nie przyznaje.

Babcia za to miała ostre skokowe bóle głowy, jak ostatnio byłam. Poprosiłam ją aby udała
się do lekarza. Cykam się bardziej udaru niż zawału. Dlaczego? W okresie sierpień-wrzesień miałam okazje pracowała w domu spokojnej starość. W Polsce niestety przypomina to bardziej szpital geriatryczny. Odpowiadając, to ludzie po udarach są straszni. Nie, nie chodzi o wygląd,
a o to jak zmienia się ich osobowość, że zapominają pokój, że są agresywni, a nawet miałam okazje usłyszeć, że molestujemy starsze osoby... A ja chciałam tylko wykonać kąpiel u jednej z pań. Możecie sobie nie zdawać sprawy, ale to czuć jak się ktoś nie domyje i najgorsze, że nie jest tego świadomy. Chcesz pomóc, ale obrywasz głupią gadką, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A wyręczanie nie jest dobre, bo prowadzi do regresu, mimo dobrych chęci. Dlatego nie chce aby babcia dostała udaru. Ja przetrwam, ale reszta rodziny kompletnie tego nie zrozumie.

A co generalnie u mnie, bez tej otoczki dnia codziennego? Chyba już wyszłam 
z tego przysłowiowego zakrętu. Nigdy jednak nie powiem, że ta droga była słuszna. Mimo rozszerzenia kręgu znajomych, to tych starych, swoim zwyczajem straciłam. Oczywiście na własne życzenie. W sumie nadal siebie nie rozumiem. Wróciłam do oglądania mojego ukochanego serialu dr House. Serial się nie zestarzał oprócz technologii, która była w nim obecna. 
Zestarzałam się ja i po części zostałam głównym bohaterem z najgorszymi cechami, bo geniusz niestety mnie ominął. Smuci mnie przekonywanie się o byciu zwyczajnym debilem, jak reszta ludzi, może w innym wypadku było by mi lżej.

Może jeszcze napiszę coś w tym roku o Parasite i Jokerze, bo byłam i polecam.
Czytaj dalej »

26 sierpnia 2018

Nowy Początek




Prosto z mostu. W lipcu nic nie było, bo zdechł telefon co mnie zdekoncentrowało. Fakt, iż zakupiła używany z niedziałającym dotykiem spowodowało delikatny stan depresyjny, ale kryzys zażegnany. Mam już coś sprawnego.

W tym kończącym się miesiącu chce się odkuć, czyli 2 posty do końca tygodnia.
Czy mnie na to stać? Może.

Przechodząc do tytułu, zmiany się szykują, tak jak to zapowiedziałam na insta tv.
Otóż wracam na studia! Na jakie? Te same. Wchodzę po raz drugi do tej samej rzeki. Tyle, że gdzie indziej. W życiu bym nie wróciła na ten zakichany ŚUM. Wybieram się do ... Wrocławia.
Nigdy sama nie podróżowałam w tak odległe miejsca, tak to jest, kiedy siedzi się w piwnicy.  Miasto jest piękne, chociaż widzę par wad. Przede wszystkim drogie bilety na komunikacje i trochę burdel w centrum.

Jako, że niezbyt mądrze wyjechałam lekko po piątej, serio obawa przed spóźnieniem tak mnie zdewastowała, że na miejscu byłam po siódmej bez śniadania z papierami na uczelnie. N szczęście tak jak w Katowicach McDonald's był na dworcu. Po dłuższym posiedzeniu udałam się na miasto. Cóż pierwsze co odnalazłam to galeria Wroclavia, niezbyt to ambitne, ale te molochy są często gęsto takimi punktami orientacyjnymi. Na górnym Śląsku działało i tam też o dziwo. A wystrój bajka. Poza tym na plus siedzenia z kontaktami i wifi, czego w Katowickiej nie uraczycie.

Wcześniej wspomniałam o organizacyjnym burdelu. Cóż uczelnia nie znajduje się w centrum, związku z tym musiałam pojechać autobusem czy tramwajem i tutaj pojawił się problem, bo weszłam na podwójny przystanek autobusowy. Przynajmniej tak wynikało z opisu. Opis przystanków nie zgadzał mi się z rozpiską, podpytanie ludzi też nic nie dało. Usłyszałam hasło szpital, więc ruszyłam no i cóż okazało się, że pojechałam w przeciwną stronę. Dobrze, że szybko się zorientowałam. Trochę poczekałam sobie w tym nieznośnym upale. W końcu dotarłam, papiery złożyłam, trochę porozmawiałam z panią rekrutującą. Niestety pociąg powrotny miała kilka minut jak znalazłabym się w centrum, więc sobie odpuściłam. Myślałam o zobaczeniu słynnej Panoramy Racławickiej, ale nie spałam od trzeciej w nosy i spałam chyba z dwie godziny, stwierdziłam, że zjem "obiad" na dworcu i wrócę pociągiem o trzynastej. I dobrze zrobiłam, bo bym pewnie padła ze zmęczenia.

A tak poza tym, niestety z braku obycia z jazdą pociągami notorycznie mylę wagony i wychodzę na debila. Plus, że w przypadku pociągu mi się to nie zdarzyło.

Jesli chodzi o studia to moje nadzieje, to:
- będzie lepiej niż na ŚUMie
- uda mi się przepisać jakieś przedmioty, chociaż gówniane
- znaleźć robotę we Wrocławiu
- że kurwa przeżyje.

Studia pójdą w pizdu tylko w jednym przypadku... jak niedostane się do akademika, ale cholera ja mam ponad dwieście kilometrów dojazdu. No chyba, ze pismo nie dotrze, albo nie poprawnie uzupełnione, co mnie mentalnie zabije. Sprawdzałam to z cztery razy za nim wydrukowałam.

Cóż w zapasie dostałam się na UŚ na bibliotekarstwo, więc zawsze coś. 
Czytaj dalej »

17 czerwca 2018

Zimna wojna jest gorąca


Ponoć od czwartku mają wrócić upały, już wiem, że nie chce mi się żyć z tego tytułu. A tak poza tym w piątek miałam urodziny i z tej okazji postanowiłam zobaczyć film na kinowym ekranie, nie byle jaki, ale o tym za chwile. W sumie dawno nie byłam na seansie w nastrojowej sali. Ostatnio byłam na Sali samobójców jak dobrze pamiętam. Trochę wody upłynęło, aż postanowiłam sama za sobą celebrować dzień urodzin z wyświetlającym się obrazem.

Tak, byłam na filmie "Zimna wojna" reżyserii Pawlikowskiego. Wybrałam godzinę jak najbardziej wczesną aby uniknąć tłumów. Z rozpiski miały być dwie pary i ja, jednakże dołączyła też starsza para, czyli w sumie siedem osób. Niezbyt imponujące lecz pomogło to skupić się na istocie wydarzenia czyli filmie. Szczęśliwie nikt nie chrupał żarciem. Uważam, że było by to w złym guście. Ja osobiście nieco chrzaniłam, bo zjadłam biedackie śniadanie i trochę zaczęło mi burczeć w brzuchu. Szczęśliwie sytuacje opanowałam.

A w ogóle skandalem jest to, iż dwadzieścia pięć minut trwały reklamy, które wręcz ryczały!

Już, już przechodzę do recenzji. Chociaż pamiętajcie - z filmem czuje się gorzej niż książką.
Poza tym cholera to nie Filmawka.

Historia jest prosta. Mamy dwójkę ludzi, którzy się kochają, ale nie potrafią do siebie dotrzeć przez strach, różnice charakterów czy coś tam jeszcze, jak to w życiu. Jeszcze komunizm w tle. Kompozytor i śpiewaczka, tancerka, prawie zabójczyni z wyrokiem.
Komunistyczna Polska, Berlin, ucieczka o Paryża, Jugosławia, znowu Paryż i prosto do Polski z powrotem.
Ich miłość jest toksyczna. Niszczy jednego i drugiego, ale wiedzą że bez siebie nie mogą żyć.
W sumie ten film oprócz wydźwięku spodobał mi się technicznie.
Szczególnie przejścia były proste, chaps - ciemny ekran- następna scena. Wszystko proste, lecz w jakiś sposób eteryczne.
I najlepsze muzyka i cisza. Najlepiej zagrany duet. Sceny, kiedy Mazurek występuje pojawia się uśmiech na twarzy, ale jesteśmy wyprostowani i słuchamy. Zaś jazz powodu ruch nogi i razem z aktorką chcielibyśmy zatańczyć w tym dusznym paryskim klubie.
A potem następuje rozczarowanie, żal, ból i koniec, bardzo wymowny i przerażający, bo jest z miłości.

Nie bądźcie debilami idźcie do kina.



Czytaj dalej »

31 maja 2018

Beztalecie


Jeśli jakość tego posta spadnie poniżej poziomu jakiekolwiek żenad, czytaj będzie pukać od dna, to obwiniajcie w pierwszej kolejności pogodę i to co odkurwia. Tak palącego maja jeszcze nie było. Chodzą głosy, że był to rekordowy. Dzień dzisiejszy, tj ostatni dzień tego miesiąca to tylko potwierdza. Czuje ból całej gęby oraz nacisk na płat czołowy i ciemieniowy. Jak tak dalej pójdzie to zakopie się żywcem. Warto wspomnieć, że jeszcze lata nie ma - formalnie.

I do cholery mam prasować, ale chyba to zrobię kiedy indziej.

Temat mi bliski, bo dotyczy mnie i pewnie ludzi, którzy doskonale o tym wiedzą, ale tego nie okazują albo debile nieznający siebie. Instytut badań z dupy  stwierdza, że drugich zapewne jest więcej.

Zawsze wydawało mi się, że umiem za dużo, czyli potrafię się posłużyć prostymi narzędziami typu śrubokręt, umiem grzebać w systemach lub poszukiwać dokładnej instrukcji jak coś wpisać. Troszkę przerabiam zdjęcia na instagramie, ale tym to chyba nie powinnam się chwalić, mam dosyć dobrą pamięć, lubię łamigłówki i itd.

Czyli co w efekcie?

Nic.

Wszystko jest rozmyte, mało klarowne, związku z tym nie przedstawia to żadnych konkretnych korzyści.

No bo chciałam zostać lekarzem, ale brak mi cierpliwości.
Poszłam na pielęgniarstwo, to wyszło jeszcze gorzej.
Zawsze korciło mnie do pisania, ale nie mam kurwa talentu, a do tego mam dysekcję, na szczęście nie dużą, która mi utrudnia bycie perfekcyjnym w tym zakresie.
Pomijam fakt aktów depresyjnych, ogólnej niechęci o życia, żenującej motywacji i zwykłym lenistwie.

Kompilacja, która nie pozwala nic osiągnąć, nawet jeśli jeszcze jakieś ambitne plany się tlą, to muszą zderzyć się z murem do nieprzeskoczenia, czyli brakiem umiejętności.
Zresztą moim tatą za każdym razem telepie, gdy o tym wspomina sam z siebie, no bo jak może istnieć ktoś taki jak ja? I tak nikt mnie nie doceni, nawet ja sama, bo będzie zawsze za mało niż rzeczywiście mogę.

Nic tylko klasycznie kopać sobie dół.
Czytaj dalej »

30 kwietnia 2018

Zmęczenie materiału?



Post o niczym, ponieważ muszę napisać chociaż raz na miesiąc co nie?
Dziś ostatni kwiecień, dziwny kwiecień 2018. Skok z lodowatego marca na ciepły typowo wiosenny kwiecień, mało deszczu, ale dosyć łyso. Jakby krzaki i drzewa nie ogarnęły, że nadszedł ich czas rozkwitu. Ptaki za to szybko zorientowały się w sytuacji ćwierkając. Końcówka to lato, srogie upalne lato, którego najbardziej nienawidzę, gdyż spowalnia ruchy, odbiera energie i grzeje w parującą już czachę.

Co w pracy? Bez zmian, jest okej. Siedzę krótko, ale przez to się nie wypalam chociaż nie chce tam zostać, bo słaba stawka. Jak wszędzie. Myślę o Niemczech jako opieka do osób starszych, a potem powrót na studia i może Austria? Opera i te sprawy, chodź ciut cieplejszy klimat. No i góry. Morza mi nie żal. A czy Polski mi żal? Tak, bo nic na nas tu nie czeka, no chyba, że wyższy vat, zwierzaki polityczne i ogólny rozpierdol w kraju i jak zwykle - kradną. Można dostać depresji w tym kraju.  Kurde, a przecież tylko żyję i już mnie boli?

Zżeram się od środka, co raz bardziej zmęczona, ale chyba spokojniejsza. Nie zirytowana, tylko ironiczna i sarkastyczna, bo i inaczej się nie da, rzeczywistość obróci mnie w pył. Taki gwiezdny i każdą drobinka bezie się różnić, bo w swojej jednolitości jesteśmy cholernie z różnicowanie, niby nic, a coś.

Uwięzieni w niepoznanym świecie, by być pionierem i odkrywać nieznane elementy duszy. Płynnie przejść w zatracenie w tym nieznanej strefie życia, która jest mi tak potrzebna. Jak tlen. Jak sens życia.
Czytaj dalej »

21 marca 2018

Tylko dla obłąkanych


W końcu trzeba coś napisać prawda? Po bojach prawie dwa tygodnie, gdzie walczę o czas wolny w weekend i go nie mam. Przez to przegapiłam bardzo dobry interes i chyba w moim organizmie trwa proces chorobotwórczy, ponieważ załamie pogody zaorało mnie totalnie. Poza tym na sobotnim mrozie pracowałam z trzy godziny i do teraz nie mogę pozbyć się pozbyć czerwonych policzków. Nie ma to jak szpetnieć z dnia na dzień. Nic, tylko szukać wygodnej trumny.

Na instastory na koncie @tbawolf szybko twarzy nie pokaże.

Post jest o książce, bo o czym innym, Hermanna Hesse "Wilk stepowy". Noblista za całość twórczości, ale to wymieniony tytuł był najbardziej rozpoznawalny.

Wcale nie dziwie wcale, ponieważ powodów jest wiele.
Nie jestem do końca pewna, czy w ogóle jestem zdolna opisać  powieść, a raczej o kim dzieło traktuje.

Historia toczy się wokół pięćdziesięcioletniego Harrego, który cierpi z powodu artretyzmu, mieszczaństwa oraz bycia tytułowym wilkiem stepowy. Książka opowiada o odtrąceniu społeczeństwa za pokazanie inności, jak i wypcha wątek nienawiści, ale nie do innego człowieka tylko do własnego istnienia.

Utwór może przerazić swoją treścią. Pogarda dla samego siebie, obłąkanie, egzystowanie między ludźmi mimo, że nie potrafi się wśród nich żyć oraz zżerającej od środka samotności i to tej nie do końca chcianej.

Wszystko się zmienia, kiedy główny bohater poznaje Herminę, uosobienie przyjaciela z dzieciństwa. Harry wraca do początku. Pierwszych miłostek, rozważań na temat wojny. Padają propozycje skorzystania z używek czy z trójkątów. Harry ma też do spełnienia obietnice - zamordowanie Herminy.

Wszystko kończy się w teatrze magicznym, gdzie bohater i ja, czytelnik dowiadujemy się o osobowości, że składamy się z wielu "ja". I to jest wątek, który wywarł na mnie największe wrażenie, przez własne problemy z określeniem swojej natury. Czasami twierdze, że w danej sytuacji zrobię to, a potem mija jakiś czas, pojawiają się wątpliwości, zachwiania i zastanawiam się dlaczego.
Wniosek jest prosty i w sumie mi znany. Nie jesteśmy jednowymiarowi, wręcz przeciwnie stworzono nas wielowymiarowymi jednostkami. Przecież naukowcy dowiedli, iż używamy mierną część naszego mózgu, więc co skrywamy w zakamarkach? Brzydoty, piekna, mesjanizmu, autorytaryzmu, empatii, bezduszności, serdeczności nikczemności? Jacy tak naprawdę jesteśmy? Moim zdaniem sami tego nie wiemy i "Wilk stepowy" to uwypukla.

Historia kończy się pozytywnie, w oczekiwanie na lepsze jutro i tak was zostawiam, bo inaczej tego posta bym nigdy nie skończyła.
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia